Posts Tagged ‘dziać’

Co się dzieje?

31 lipca 2012

Niech się dzieje wola nieba
Z nią się zawsze zgadzać trzeba
A.Fredro

Bez dziania nie byłoby ubrania, a bez przyodziewku chodzilibyśmy po świecie jak  Adam i Ewa przed zjedzeniem szarlotki rajskiej czyli na golasa. Własnie w momencie gdy matka Ewa uległa pokusie i przyjęła owoc z drzewa wiadomości złego i dobrego, coś się zaczęło dziać i pierwszą bodaj-że lekcją, którą Ewa otrzymała od Stwórcy dotyczyła właśnie  dziania listków figowych czyli sztuka dziewiarstwa.

Przez długie wieki dziewiarstwo było w rękach kobiet.Tylko one tkały, robiły na drutach i szydełkach, dziergały, haftowaly i szyły odzienie, co dla pólnagich mężczyzn  opasanych króliczą skórką było pewnego rodzaju niespo-dzianką.  W tych dawnych beztelewizyjnych czasach dzianie było niewątpliwie czymś co przykuwało uwagę mężczyzn i stąd zapewne wysnuło się drugie znaczenie dziania jako wydarzenia godnego uwagi. W pierwotnym znaczeniu słowo „dziejać” (skrócone na „dziać”) było równoznaczne z  czasownikiem „czynić” i oznaczało zajmowanie się jakąś pożyteczną pracą. Podczas gdy niewiasty działy odzież albo sieci na ryby, mężczyźni zajmowali się dzianiem kłód dębowych lub sosnowych na barcie dla rojów pszczelich. Barć czy nieco późniejszy ul nazywano także „dzieniem”, a czerw pszczeli nosił  miano „dziatwy” , bo było z nim wiele roboty czyli dziania.
W krainie zjadaczy lotusów dziejopisarze nie mieliby nic do roboty, bo historia bezczynności  da się zawrzeć w czterech słowach: „nic się nie dzieje”. Historia jest tkanina ludzkich czynów i każdy człowiek jest w pewnym sensie dziewiarzem, który przeplata pasma swego istnienia z życiem innych ludzi. Z takiego dziania powstają nasze wspólne dzieje.

Jak to często bywa z dawnymi słowami, „dzianie” wplotło się w ciągu swej kariery w tkankę wielu innych znaczeń. Domyślamy się np że paskudny zwyczaj *podziewania sie* pilnie nam potrzebnych przedmiotów wysnuł się z poplątanych  konców nici, które gdzieś się zapo*działy dziewiarkom.  Martwe przedmioty mają taką wrodzoną złośliwość robienia nam na przekór, która jest najlepszym dowodem tego, że ich rzekoma martwota jest udawana dla uśpienia naszej czujności. W niektórych sytuacjach szukamy daremnie miejsca  gdzie moglibyśmy podziać zawstydzone oczy, w innych mamy podobne kłopoty z rękami i wreszcie w skrajnych wypadkach  dochodzimy do przekonania, ze sami nie wiemy dobrze gdzie się podziać.

Trudno byłoby dziś odtworzyć te procesy myślowe, które
doprowadziły naszych przodków do połączenia czynności „dziania” z pojęciem „nadziei”. Wolno nam jednak domyślać się, że  powstało ono z poszeptywań  naszych dziewiarskich prababek, które działy malutkie przyodziewki gdy były w ciąży. Może jakiś geślarz-poeta skojarzył  te dwa objawy i zaczął brzdąkać o kobietach, które spo*dziewając się narodzin  dziecka, robiły wyprawke i były na*dziei. Później dodano „przy”, bo powiązania ciąży i dziania zagubiły się i mówienie, że kobieta jest ”na dziei” przestało mieć sens. Oczywiście, takie wywody nie dadzą się sprawdzić naukowo, ale że w każdej hipotezie tkwi ziarno prawdy, więc pozwalam sobie tutaj na domysły ze szczyptą licencji poetyckiej.

Dlaczego  nazywamy nadzieję matką głupich skoro pojawia się jako towarzyszka wiary i miłości? czyżby znowu wyszczerzał tutaj zęby szowinizm męski, kojarzący nadzieję z kobietami, które w ich opinii mają długi włos, ale krótki rozum?  „Nadzieja” miała dawno temu formę czasownikową- „nadziewać się”, ale wyparły ją zapewne zbyt częste nieporozumienia między nadziewającym się człowiekiem a  nadzianym na rożno prosiakiem lub nadziewanymi pierogami. Zbyt bliskie pokrewieństwo znaczeń nie zawsze pomaga w utrzymywaniu przyjaznych dialogów międzyludzkich. Zanim poniesie nas entuzjazm w tropieniu dalszych etymologicznych okazów „dziania” w polszczyźnie, warto dodać że „dzianet” – szlachetny rumak obcej krwi – wziął swą nazwe od wloskiego słowa „gianetto”.
Pod koniec lat sześćdziesiątych pojawiło się w Stanach Zjednoczonych nowe określenie na różnego rodzaju spontaniczne widowiska, improwizowane sztuki teatralne, koncerty czy wystawy artystyczne. Angielskie „happenings” weszły w polszczyznę jako obcy intruz, ale równocześnie pojawił się obok niego dość niezdarny nowotwór z mglistą semantyką – „dzianie się”, który – o ile mi wiadomo –  nie zaistnial jeszcze w oficjalnych słownikach, chociaz pojawia się dość często na łamach prasy. Tu i tam „dzianie się” określane jest jako dramat, płaszczyzna narracyjna albo – jak pisze Stanislaw Mrożek  – „czas to dzianie się, gdy nic sie nie dzieje, czas nie istnieje, a przynajmniej bez dziania się nic byśmy o nim nie wiedzieli.”.

Ślady dawnej formy czasownika „dziejać” przechowały się do dziś jako przyczepka „-dziej”, która utrwaliła się najsilniej w „zło-dzieju”, ale już nabrała żartobliwych odcieni w „panie dobro-dzieju”- chyba, że chodzi o gwarowego „księdza dobrodzieja”.  Dobrodziejstwo i dobroczynność wzięły rozbrat semantyczny , chociaż w zasadzie „dziejstwo” i „czynność” mają dokładnie to samo znaczenie. Dobrodziejstwo obejmuje bardziej abstrakcyjna ideę dobra  podczas gdy pojęcie dobroczynności zwężyło się do filantropii.Prócz tych dwóch głównych „-dziejów”, istnieje także „koło-dziej” , który dał nazwisko licznym rodzinom Kołodziejów i Kołodziejczyków, ale jako rzemieślnik został wyparty przez maszyny. Norwid chyba nie to miał na myśli gdy  pisał:

             I była w tym Polska, od zenitu
            Wszechdoskonalości dziejów
            Wzięta, tęczą zachwytu- –
            Polska – przemienionych kołodziejów.
Wszelkie prawa autorskie zastrzeżone ©Stefan Grass